Jak sam tytuł posta wskazuje, to nie ja będę dziś modelką. Jednak spokojnie – znalazłam sobie godnego (i na pewno bardziej wyluzowanego przed obiektywem) zastępcę. Przed Państwem – Pan Miś. 🙂 Z powodu braku „żywego” modela (lub bardziej modelki, biorąc pod uwagę kolorystykę) zaprezentujemy dziś w duecie (ja w roli fotografa) dwa kocyki niemowlęce/dziecięce, które wyszły spod stopki mojej maszyny…
Jako pierwszy powstał kocyk będący połączeniem bawełny w grochy i różowego minky (materiały prezentowałam po moim „nalocie” na Textilmar na moim profilu facebookowym TU). Oba spięłam szpilkami prawymi stronami do siebie i wyrysowawszy prostokąt o wymiarach ok.75x95cm wykroiłam, po czym zabrałam się ochoczo do zszywania krawędzi…
O ile bawełna szyła się świetnie, obróbka minky do najprostszych już nie należała. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, co zaowocowało godzinami (nie przesadzam! :)) prucia i zszywania na nowo krawędzi kocyka. Co było największym problemem? Minky jest materiałem bardzo elastycznym, więc mimo dokładnego wykrojenia cały czas coś się przesuwało i przekrzywiało podczas łączenia. Chcąc przechytrzyć cwaniaczka postanowiłam (po kolejnej nieudanej próbie) wzmocnić materiał flizeliną, naprasowując ją delikatnie na brzegach:
Po tym „zabiegu” udało mi się w końcu w miarę równo zszyć obie warstwy. Na jednej z krawędzi zostawiłam ok.5 cm niezszytego materiału, żeby przewrócić całość na prawą stronę na sam koniec.
W związku z tym, że aktualnie jestem w temacie „dzidziowym” i obserwuję bacznie trendy oraz rozwiązania stosowane powszechnie w artykułach dla dzieci postanowiłam (za namową męża) na jednym brzegu umieścić metki, którymi maluchy (z tego co mi wiadomo, bo nasza Maleńka jeszcze nie zdążyła nam tego pokazać :)) uwielbiają się bawić. Wykonałam je z kawałków tasiemek. Kupionych – a jakże! – w Textilmarze. 🙂
Cały kocyk (po wszystkich przygodach z rozciągającym się minky) ma wymiary 73×90 cm. Jest to więc wersja dla mniejszych Milusińskich. 🙂
![]() |
Dłuższa krawędź – 90 cm |
![]() |
Krótsza krawędź – 73 cm |
Całość prezentuje się tak:
No i oczywiście nasz kocyk na modelu: 🙂
Drugi kocyk (uszyty ok.2 godziny temu) to połączenie bawełny z wzorem nutek oraz bladoróżowej bawełny „szlafrokowej”. Początkowo ta druga miała mieć inne przeznaczenie, ale – znów za namową męża – postanowiłam zrobić i z tego kocyk. Gdzie kupiłam materiały oczywiście mówić nie trzeba… 🙂
Za pracę zabrałam się bardzo podobnie. Wycięłam najpierw dwa równej wielkości prostokąty o wymiarach ok.80×105 cm i następnie spięłam je prawymi stronami do siebie przy użyciu szpilek:
Tym razem jednak – nauczona doświadczeniem i ciągłym pruciem minky – postanowiłam przyfastrygować sobie krawędzie przed docelowym szyciem:
Wydaje mi się, że tym razem nie byłoby aż tak ciężko jak ostatnio, ale wolałam nie ryzykować. (Czy ja już wspominałam jak straaaasznie nie lubię pruć???) Poszło całkiem gładko – podobnie jak poprzednio zszyłam wszystkie krawędzie pozostawiając kilkucentymetrowy fragment na „przerzucenie” kocyka na drugą stronę:
W tym okryciu też wszyłam tasiemki, które tworzą metki. Tym razem umieściłam je jednak na dłuższym boku, co chyba bardziej mi odpowiada:
Po skończeniu kocyk ma wymiary 75×100 cm, więc może posłużyć nieco większemu dziecku niż poprzedni (takie też jest jego przeznaczenie).
![]() |
Dłuższy bok – 100 cm |
![]() |
Krótszy bok – 75 cm |
W całości prezentuje się następująco:
A tak otula się nim Pan Miś (wygląda chyba na całkiem zadowolonego z efektu?) 🙂
Do uszycia obu kocyków wykorzystałam wymienione materiały oraz:
- nożyczki krawieckie
- nici (Gutermann)
- linijkę 50cm oraz centymetr krawiecki
- przyrząd do prucia (grrr…)
- szpilki
- nici i igłę do szycia ręcznego – do wykonania fastrygi
- mazak do tkanin, samoznikający
Na sam koniec jeszcze raz rzut oka na oba kocyki, ponieważ jutro wyruszają w świat (nie taki daleki, ale jednak). Jeżeli uda mi się uchwycić je w „akcji” to bardzo chętnie skorzystam z okazji i być może podzielę się efektami na blogu lub facebooku. 🙂
Na dziś to tyle. Mam nadzieję, że zarówno post jak i kocyki przypadły Wam do gustu. 🙂 Planuję wypuścić jeszcze spod maszyny co najmniej dwa – w tym jeden dla naszej Perełki, na którą już niecierpliwie czekamy (będzie oczywiście w nutki)! 🙂
Do zobaczenia! 🙂
Dominika
[…] postem. Wyjątkowym, bo krótszym niż zazwyczaj, ale nie tylko… Pamiętacie post „O tym jak miś został modelem..”? Przedstawiłam w nim dwa uszyte przez siebie kocyki. Po wspomnianym poście pojawiła się fala […]
Świetne kocyki! Podklejanie fizelina w przypadku elastycznych materiałów to jest wyjście najlepsze z możliwych, bo niesamowicie ułatwia szycie 🙂 Ja pruć też nie znoszę i unikam tego jak ognia, czasami jednak się nie da…
Ostatnio szyłam jeszcze dwa kocyki z minky i zamiast naprasowania flizeliny przed złączeniem obu materiałów przeszyłam podwójnie minky przy krawędzi. To też zdało egzamin i oszczędziło mi trochę irytacji (i prucia :)).
Też ostatnio zmierzyłam się z minky i pruciu nie było końca, dopóki nie zaufałam zapomnianej już nieco przeze mnie fastrydze. Co ciekawe, nawet jak szyje się małą poduszkę ten złowrogi materiał lubi robić psikusy. A przecież prezentuje się tak uroczo!
http://szwaczanka.blogspot.com/2015/04/minky-wow.html
Pozdrawiam i na pewno będę zaglądać tu częściej!
Oj tak… Taki diabeł w skórze Aniołka z tego minky 🙂 Na szczęście zapomina się o tym po skończonej pracy, kiedy tylko dotknie się tego milutkiego włosia i przyjrzy temu, jak uroczo się prezentuje 🙂 Nie poddaję się i wiem już teraz, że będą kolejne realizacje z jego udziałem 🙂
Zaglądam do Ciebie i zapraszam do siebie w przyszłości! 🙂
Misiek się spisał super;D Model pierwsza klasa 🙂 Kocyki też urocze! Ja w tym oczekuję kolejnego bobasa w rodzinie, ale coś mu się nie spieszy na świat do ciociuni 🙁 Także jest dla kogo szyć piękne rzeczy 🙂 PS. też jestem taka mądra czasami, że więcej czasu to pruję niż szyję 😀 najgorsze jest to, jak wytnę tym ostrym końcem dziiurę…
Zastanawiam się właśnie czy nie zacząć go ubierać w te moje sukienki i inne ciuszki, bo zdecydowanie lepiej się czuje przed obiektywem 🙂 Prucia chyba niestety nie da się uniknąć -na samym początku nie korzystałam z tego wątpliwego "dobrodziejstwa", ale paradoksalnie – im więcej pruję tym lepiej idzie mi szycie, więc trzeba się z tym wziąć za bary i zaakceptować po prostu. 🙂